to pan zaraz, ponieważ nadeszła chwila wytłumaczenia tych kilku słów dopisanych na karcie zapraszającej.
— Dotyczących mojego syna? zapytał Jerzy.
— Dotyczących twojego przybranego syna...
— Przybranego, niech i tak będzie, ale niemniej jest on margrabią, i będzie księciem po mojej śmierci. Z jakiego powodu czynisz mu zaszczyt zajmowania się nim?
— Nie odgadujesz?
— Nie.
— A więc ci powiem. Twój syn ma się żenić z hrabianką Izabellą de Lilliers?
— Cały Paryż wie o tem.
— I pan godzisz się na to małżeństwo? — Najchętniej.
— Mocno tego żałuję.
— Dla czego?
— Bo będziesz je musiał zerwać jaknajprędzej.
Na Jerzego przyszła teraz kolej spojrzeć z osłupieniem na panią Dick-Thorn.
— Widocznem jest, pomyślał, że ta kobieta postradała zmysły.
Klaudja wyczytała tę myśl we wzroku księcia.
— Upewniam że jestem przy zdrowych zmysłach, zawołała uśmiechając się żartobliwie, i żądam na serjo, ażebyś zerwał pomienione małżeństwo.
— Ależ na Boga z jakiej przyczyny?
— Bo ja mam inne zamiary.
— Ty?...
— Tak, ja... właśnie. Powiedz zatem swojemu synowi, i to w jaknajkrótszym czasie, że jego narzeczona nie jest Izabella de Lilliers, ale będzie nią Oliwja Dick-Thorn.
— Twoja córka?...
— Tak, moja córka.
Książę rozśmiał się głośno.
Strona:PL X de Montépin Dwie sieroty.djvu/732
Ta strona została skorygowana.