Strona:PL X de Montépin Dwie sieroty.djvu/734

Ta strona została przepisana.

cie szpadę, księcia Zygmunta de la Tour-Vandieu na polance lasku Winceńskiego, i to pokwitowanie istnieje... Mam je u siebie. Ta zbrodnia uległa przedawnieniu, odpowiesz mi może, przedawnieniu... prawda... ale nie co do spadku!...
— Spadku?... powtórzył Jerzy bledniejąc.
— Ha! teraz to pana zaczyna zajmować... pojmuję, mówiła szyderczo Klaudja, bo chodzi tu o pieniądz, a pieniądz jest twoim bożkiem. Prawda że pan według prawa byłeś spadkobiercę swojego brata, ale w takim razie, gdyby twój brat nie zrobił testamentu.
— Nie znaleziono testamentu, wiem o tem dobrze.
— Nie znaleziono go, bom się dostała przebrana za mężczyznę do domu doktora i wykradłam ten dokument.
— I on jest w twoim ręku? pytał drżącym głosem książę.
— Jest!... odpowiedziała Klaudja.

XXIV.

Pot kroplisty wystąpił na czole pana de la Tour-Vandieu. Drżał cały.
— Testament Zygmunta naznaczał wyłącznym spadkobiercą syna jego i Estery Dérieux, prawnej jego małżonki, ciągnęła dalej pani Dick-Thorn.
— To dziecię umarło!... wyszepnął Jerzy.
— Być może... ale matka żyje. Oddam jej ten testament który ciebie wydziedzicza, i ta kobieta uzbrojona owym dowodem, przyjdzie zapytać się ciebie coś zrobił z jej dzieckiem, i z tym majątkiem jaki się jej z prawa należy?
— Estera Derieux jest obłąkaną, odparł książę, i kto wie czy nie umarła do tej pory?