Strona:PL X de Montépin Dwie sieroty.djvu/736

Ta strona została przepisana.

lenia, trzeba pochylić głowę, być posłusznym jak niegdyś podane pokornie warunki przez nią podane.
Zrozumiał dobrze to Jerzy, i uczuł że jest zwalczonym
Próbował jednak zyskać na czasie. Chciał przedewszystkiem zobaczyć się z Théferem i zasięgnąć jego rady Klaudja czytała na twarzy starca jego przerażenie i rozprzężenie myśli.
— Zrobię co mówię; — wyrzekła wreszcie chcąc mu zadać cios ostatni, jeżeli książę nie uczynisz tego czego zadam, nic mnie nie powstrzyma. Zgubię cię... i przynajmniej się pomszczę. No! jakże się pan decydujesz?
Jerzy przyzwał na pomoc całej siły woli aby się okazać spokojnym.
— To czego żądasz, nie odemnie zależy, odrzekł, bo chodzi tu o mojego syna? Wszak to pojmujesz?
— Rozumiem.
— Muszę się widzieć z Henrykiem, pomówić z nim... wytłumaczyć jakkolwiek przed nim to moje nowe żądanie. Zostaw mi do jutra czas na odpowiedź.
— A raczej na wyszukanie jakiej broni przeciw mnie; dokończyła z goryczą Klaudja.
— Nie myślę o czemś podobnem, daje ci na to me słowo.
— Zresztą mało mnie to obchodzi, dodała. Zbyt silnie jestem uzbrojoną ażebym się mogła obawiać. Daję ci czas do jutra. O której godzinie dostanę odpowiedź?
— W południe.
— Dobrze. Będę oczekiwała w południe. Staw się punktualnie, a teraz jeszcze jedno.
— Cóż takiego? zapytał Jerzy.
— Nie lękaj się... Chodzi tu o drobnostkę. Potrzeba mi sto tysięcy franków.
— Dziś? —