Strona:PL X de Montépin Dwie sieroty.djvu/737

Ta strona została przepisana.

— Tak dzisiaj.
— Przyślij więc kogo za dwie godziny na ulicę Pot-defer Nr. 20. Wzamian za parę słów przez ciebie napisanych, posłaniec dostanie odemnie list zawierający czek na sto tysięcy franków, płatny na okaziciela do mojego bankiera.
— Dobrze, za dwie godziny przyślę na ulicę Pot-de-fer. O kogo trzeba się pytać?
— O pana Fryderyka Bérard. Jest to mój pełnomocnik.
— Którego nazwiska użyłeś aby się dostać tu do mnie?
Jerzy skinął głową potwierdzająco.
Wierzaj mi, zaczęła Klaudja, zostańmy a raczej stańmy się na nowo przyjaciółmi. Połączmy się dla naszych dzieci. Są oni oboje godni siebie... Upewniam cię że Oliwja niepodobna w niczem do swojej matki. To anioł!... Związek twojego syna z mą córką, będzie dla nas zakładem zapomnienie przeszłości! — Zechcesz że podać mi rękę na znak zgody?
Książe gdyby mógł, rad by był zabić spojrzeniem dawną swoją kochankę. Podał zimną jak lód rękę Klaudyi, szepcąc przymuszonym uśmiechem:
— Zgoda... zapomnienie... dla czego by nie?
— Do jutra zatem moja kochana...
— Do jutra, stary przyjacielu!
I pani Dick-Thorn odprowadziła księcia aż do schodów.
— Ha! rzekła wracając do siebie, nareszcie mam go znowu! Oliwja będzie kiedyś tem, czem ja zostać nie mogłam. Księżna de la Tour-Vandieu!... Piękny tytuł... świetne nazwisko... Ja zaś zadowolnię się tem, że będę bogatą.
Ponieważ rozmowa z Jerzym dość długo trwała, córki pani Dick-Thorn nie było już w jadalni.
Klaudja wróciwszy do swego pokoju, zadzwoniła na