Strona:PL X de Montépin Dwie sieroty.djvu/742

Ta strona została przepisana.

— Zapóźno! mruknął Terremonde. Trzeba nam drapnąć wcześniej.
— Jest na to sposób.
— A jaki?
— Wyjechać o północy pociągiem który nas dowiezie do Fontainableau, gdzie się doczekamy naszego pociągu.
— Dobra myśl!... Godzę się na nią.
Opuścimy teraz tych dwóch zbrodniarzów i wrócimy na Berlińską ulicę.
Ireneusz Moulin pozałatwiawszy na mieście swoje interesa, wrócił do domu, niezadługo po odjeździe księcia de la Tour-Vandieu. Służący zajęci robotą, zapomnieli powiedzieć mu o gościu przyjętym w jego nieobecności przez panią Dick-Thorn.
— Klaudja kazała przywołać swego mniemanego kamerdynera.
Przyszedłszy do niej zastał ją gotową do wyjścia w ciemnem ubraniu, z zapuszczoną na twarz woalką.
— Wychodzę; powiedziała, oto jest notatka sprawunków po które poślij w czasie mej nieobecności.
— Dobrze. Czy pani nie kazała zaprządz do powozu?
— Nie; wezmę dorożkę.
— Ależ jest niepogoda, deszcz pada.
— Mniejsza o to.
— Może pani rozkaże sprowadzić: dorożkę! zamkniętą?
— Nie, potrzeba, mam parasol.
Ireneusz zadowolony zeszedł za panią Dick-Thorn, ażeby jej drzwi otworzyć. Widział jak szła szybko po oślizgłym chodniku, gdy nadchodzący lokaj Franciszek zbliżył się ku niemu.
— Dziwny kaprys... nieprawdaż panie Laurent? zapytał, brnąć po błocie i deszczu gdy się ma konie w stajni i karety w wozowni.