Strona:PL X de Montépin Dwie sieroty.djvu/743

Ta strona została przepisana.

— To prawda; odparł Moulin, wychodzić na taką, niepogodę i zwłaszcza w dniu gdy się wydaje bal u siebie.
— Wiadomo panie Laurent że kobiety miewają różne dziwne zachcenia, z resztą zdarzają się czasem okoliczności, jakie skłaniają do wyjścia, chociaż się o tem nie myślało pierwej.
Franciszek wymówił te słowa tajemnicze co nie uszło uwagi Moulina.
— Jakie okoliczności? zapytał.
— Takie odwiedziny naprzykład jak te które pani miała, gdy pan byłeś na mieście...
— Któż tu był taki? doktor Loriot, czy pan Henryk de la Tour-Vaudieu?
— Ani jeden, ani drugi, ale jakiś w podeszłym wieku jegomość bardzo po pańsku wyglądający, słowo daję. Nigdy on tu jeszcze u nas nie był.
— Pani zakazała przyjmować kogokolwiek, mówiłem ci o tem dziś rano, odparł Ireneusz.
— Powiedziałem to temu panu, ale uparty jak muł, odrzekł że nie odejdzie i musi się widzieć z parną Dick-Thorn, wiedząc że ona go przyjmie skoro usłyszy że on przybywa z Brunoy.
Irennusz się wzdrygnął.
— Z Brunoy? powtórzył.
— Tak, mówił to z taką stanowczością, że zaniosłem jego bilet?
— I przyjęła go pani?
— Z razu niechciała, ale gdy jej powiedziałem: „Ten pan kazał oświadczyć że przybywa z Brunoy,“ mięszała się, widocznie i kazała wprowadzić gościa do małego salonu dokąd się wkrótce udała.
— I długo rozmawiali?
— Przeszło godzinę, poczem pani wyprowadziła go aż do wschodów.