Strona:PL X de Montépin Dwie sieroty.djvu/749

Ta strona została przepisana.

— Być może później zużytkujemy na dużą skalę mój pomysł. Dziś, o co innego nam chodzi. Trzeba pomyśleć o wszystkiem zawczasu. Nie należy aby kto widział Numer dorożki...
— To prawda! Lecz jak to zrobić?
— Rzecz nader łatwa: Kupisz arkusz czarnego papieru i za dwa grosze klajstru. Wytniemy ż papieru paski i przyklejemy je na numerach.
— Rozumiem. Idę natychmiast.
— A przechodząc koło bufetu, każ mi podać rachunek.
Terremonde wrócił za chwilę niosąc klajster w tekturowej tutce i arkusz czarnego papieru, który Dubief pociął na kawałki.
— Kwadrans na dziesiątą, rzekł, czas nam wyruszyć. I dwaj łotrowie wyszedłszy, zwrócili się w stronę drogi ku Maine.
Ku wielkiemu ich zawodowi nie było ani jednej dorożki przed garkuchniami na tej ulicy.
— Do pioruna! mruknął Terremonde, na taki przeklęty czas, może nam się nie udać. Toby nie było zabawne.
— Bądź spokojny, odparł Dubief, znajdziemy to czego nam potrzeba na Zachodniej ulicy.
— Wyprzedzimy tych nędzników w knajpie na pomienionej ulicy.
Trzy dorożki stały przed domem, wzdłuż chodnika.
Konie poosłaniane przed deszczem derami, jadły obrok z apetytem.
W małej sali oddzielonej od sklepu szklannemi drzwiami, siedziało przy jednym stole trzech dorożkarzy. Jedli zwolna, rozmawiając o swoim rzemiośle w którym byli zamiłowani, o złych czasach, o dalekich kursach, i nie dość hojnych pasażerach, filozofowali na swój sposób, ażeby sobie wynagrodzić nieskończone wyczekiwania na kozłach, gdy nagle zamilkli.