Doszedłszy do czwartego ekwipażu będącego własnością Loriota, przystanął.
— To co innego, dodał, szkapa dobra, powiezie nas szybko. Dalej!... przyklejaj papier na Numera.
— Ach! Numer trzynasty!... zawołał z niepokojem Terremonde; może nam to przynieść nieszczęście.
— Nie baj daremnie, a spiesz się. Kpię sobie ze wszystkich nieparzystych numerów.
W owym czasie gdy się działy opowiedziane przez nas wypadki, numera metalowe dorożek nie były przyczepione na latarniach, ale malowane na ciemnych powozach białym kolorem, a na żółtych czarnym.
Dorożka Piotra Loriot była ciemnego koloru.
Terremonde wydobywszy czarny papier zakleił numera.
Trwało to zaledwie minutę; Przez ten czas Dubief zdejmował worek z obrokiem ze łba koniowi i zakładał wędzidło.
— Siadaj!... wyszepnął do Terremohdą, a strzeż się aby nie zamknąć drzwiczek z hałasem.
Wskoczył na kozioł i ujął lejce.
Terremonde już siedział w dorożce.
Koń wstrzymywany przez Dubiefa szedł z wolna i zaledwie było słychać odgłos jego kopyt na grubej warstwie błota.
Gdy odjechali o kilkadziesiąt kroków od traktyjerni. Dubief obejrzał się po za siebie, a zobaczywszy że nikt z garkuchni niewychodzi, uderzył batem Milorda.
Koń nienawykły do takiego obejścia, bo zwykł był tylko słuchać głosu Loriota, skoczył jak oparzony i ruszył galopem.
— Do djabła! wymruknął Dubief, zginęliśmy!... szkapa narowista, jak widzę!...
Po kilku chwilach wszelako udało mu się powściągnąć zapał Milorda, który z galopa przeszedł w zwykłego kłusa.
Strona:PL X de Montépin Dwie sieroty.djvu/753
Ta strona została skorygowana.