Strona:PL X de Montépin Dwie sieroty.djvu/764

Ta strona została przepisana.

żadne osobiste niebezpieczeństwo. Ja zaś narażam się na szafot... Dwakroć sto tysięcy franków, to dla mnie za mało.
— Ależ to była umówiona cena?
— Wiem o tem... ale się — rozmyśliłem.
— Ileż wiec żądasz?
— Dwa razy tyle... Cztery kroć sto tysięcy.
— Ależ zastanów się... zaczął Jerzy.
— Na co się próżno upierać? przerwał Théfer. Jeżeli książę nie przystaje, moi ludzie odwiozą Bertę tam, zkąd ją wzięli i będzie po wszystkiem.
Wyzyskiwanie było widocze, tak samo jak wymagania Klaudyi.
— Obdzierasz mnie!... wyrzekł głucho pan de la Tour-Vandieu, Nadużywasz położenia!... Jednakże ustępuję. Dam ci ile żądasz.
— To dobrze. Ufam słowu waszej książęcej mości.
— Powóz przystanął. Théfer wyjrzał przez szybę.
— Panie! zawołał dorożkarz, jesteśmy już koło fortyfikacyi.
— A zatem jesteśmy na miejscu, dodał inspektor wysiadając i dopomagając wysiąść towarzyszowi.
— Czy pan mnie zatrzymuje nadal? pytał woźnica.
— Nie! odrzekł Théfer, i zapłaciwszy hojnie, wziął pod rękę Jerzego.
— Pójdziemy dalej pieszo, rzekł do niego z cicha. Byłoby nieostrożnością kazać się wieść do miejsca.
Obaj wspólnicy skierowali się ku Bagnolet.
Deszcz już nie padał, ale niebo było czarne jak atrament i droga pusta zupełnie.
Théfer przyspieszał kroku i naglił księcia. Niezadługo doszli do wsi, gdzie wszystkie światła pogaszone już były. Przeszedłszy wieś, udali się drogą wiodącą na płaskowzgórze. Deszcz rozmoczył ziemię, droga była ciężka.