Strona:PL X de Montépin Dwie sieroty.djvu/765

Ta strona została przepisana.

— Trudno byłoby powozowi przejechać tędy; zagadnął Théfer. Pogoda nam nie sprzyja.
Książę chciał zejść na ścieżkę mknącą koło drogi. Agent chwycił go za rękę i przyciągnął ku sobie.
— Co się stało? zapytał Jerzy zdziwiony.
— Niech się książę odemnie nie oddala. Tu chodzi o życie. — Na wszystkie strony pełno pootwieranych przepaści skutkiem zawalenia się kopalni. Jeden krok fałszywy, a nastąpiłaby katastrofa!
Jerzy zadrżał.
— Przepaść? powtórzył.
— Tak; o przerażającej głębokości!
Théfer jak ptak nocny, widział dobrze w ciemności.
Nagle przystanął.
— Niech książę spojrzy, rzekł, zapalając-woskową zapałkę i rzucając ją w rozpadlinę będącą koło drogi, Słabe światło oświetliło na sekundę ściany otchłani i zagasło.
— Ha! to droga bardzo niebezpieczna! wyszepnął Jerzy, którego dreszcz przebiegł od stóp do głowy.
— Tak, rzeczywiście niebezpieczna dla człowieka pijanego lub nieostrożnego, któryby szedł tu z jakim kulawym, żądny po nim dziedzictwa.
Na te wyrazy, książę się wzdrygnął na nowo. Przestraszył się wielce, lecz jednocześnie i uspokoił się; myśląc że agent policyjny nie miął żadnego interesu, aby się go pozbyć, ale przeciwnie.
Szli więc dalej szybko w milczeniu, gdy Théfer zatrzymał się nagle przed furtką wybitą w wysokim murze.
— Jesteśmy nareszcie, rzekł, wszak przyzna książę, iż miejsce dobrze wybrane.
— To prawda.
— A więc wejdźmy.