Strona:PL X de Montépin Dwie sieroty.djvu/77

Ta strona została przepisana.

Ujrzał przed sobą warsztat, do którego gdy był młodym chłopięciem, wprowadził go Leroyer. Ujrzał małe mieszkanie w pobliża Królewskiego placu, gdzie żyła szczęśliwie rodzina Pawła, składająca się z małżonki i dwojga dzieci tego wynalazcy przemysłowca.
Słyszał rozdzierające łkania, gdy weszła policja, ażeby wyrwać z ich objęć tego, który dla nich był wszystkim na świecie!
Więzienie, sąd, rusztowanie, posuwały się kolejno przed jego oczyma. Szmer tłumu, zgromadzonego na egzekucję, huczał mu w uszach jak fala burzliwa. Zakrwawiona głowa skazanego potoczyła się przed nim z pod gilotyny...
Moulin zachwiał się, przysłonił dłonią oczy z których grube łzy spływały na jego zbladłe policzki.
Dozorca stał w milczeniu, spoglądając zdumiony. Tak jeden, jak drugi, niedosłyszeli odgłosu zbliżających się kroków, jakie wśród krzaków tuż przy nich umilkły.
Niedostrzegli mężczyzny wsuwającego się cicho w kępę zarośli, otaczających mogiłę, z po za tej osłony śledzącego bacznie ich poruszenia, podsłuchującego rozmowę.
Tym mężczyzną jak łatwo odgadnąć, był książę Jerzy de la Tour-Vandieu.
Po kilku minutach, dozorca cmentarny przerwał milczenie.
— Pan znałeś tego który tu spoczywa? zapytał mechanika, wskazując ręką na marmurową płytę pokrywającą mogiłę.
— Znałem i kochałem... och! z całej duszy.
— Jesteś pan być może jego krewnym?
— Nie! — jestem jednym z jego robotników, a raczej uczniów jego. Paweł Leroyer był uzdolnionym wynalazcą, mógłby był zostać sławnym, zostać miljonerem... jak tylu innych, którzy nie dorównywają mu pod żadnym względem. Wszedłem do jego warsztatów małym chłopięciem, był dla