Strona:PL X de Montépin Dwie sieroty.djvu/773

Ta strona została skorygowana.

Berta milcząca, nie myślała o stawieniu bezużytecznego oporu. Zdawało się jej że śni. Czuła się całkiem obezwładnioną, a wznosząc myśl do Boga, patrzyła na otaczających, nie widząc ich prawie.
Terremonde wykonał rożkaz swojego zwierzchnika.
— Chodź pani, rzekł do uwięzionej, a pamiętaj sprawiać się cicho.
Biedne dziewczę poszło za nim bez oporu.
— Przeprowadził ją przez drugi pokój, potem na wschody i wprowadził do dość obszernej izby, gdzie postawił świecę na stole.
— Widzisz pani, rzekł, iż w oknach są kraty żelazne, napróżno byś więc uciec usiłowała. Okienice pozamykane otwierać ich nie radzę. Niema tu nic do widzenia a mogłoby to przynieść szkodliwe dla pani następstwa.
Berta w milczeniu upadła na krzesło. Terremonde wyszedł, zamknąwszy drzwi na klucz za sobą.
Gdy zeszedł na dół, Dubief opowiadał Théferowi jak się ta cała rzecz odbyła.
Pan de la Tour-Vandieu owiązał twarz chustka jedwabna, która ukrywając jego rysy, zmieniła go do niepoznania.
— Zrobiliśmy co nam poleconem było, rzekł wreszcie Terremonde, i sądzę żeśmy się dobrze sprawili... Dawaj pan umówioną zapłatę panie Gauchet, a spiesz się. Pójdziemy teraz drogę wiodąc do Montrenil, która lubo nie jest wygodna, ale za to jest krótsza.
— Ileż winien jesteś tym panom? zapytał książę.
— Trzydzieści pięć tysięcy franków.
Jerzy wydobył pugilares i położył na stole trzydzieści pięć sztuk banknotów tysiąc frankowych.
— Mieliśmy znaczne koszta, dorzucił nieśmiało Terremonde podczas gdy Dubief przeliczał i składał pieniądze.
Książę dołożył im jeszcze tysiąc franków.