Berta jak widzieliśmy, weszła bez płaczu, bez krzyku, bez oporu, do ponurej willi na płaskowzgórze. Jerzy i Théfer zdumionemi byli jej milczeniem i spokojem, ponieważ dwaj łotrzy którzy ją przywieźli, opowiadali o jej oporze wśród drogi. Upewniali że zmuszonemi byli uciec się do pogróżek, aby ją skłonić do milczenia.
Dla czego więc teraz okazywała się tak spokojną, dla czego przestrach nie pozbawił jej przytomności?
— Może, się łudzi nadzieją jakiegoś ocalenia? rzekł pan de la Tour-Vandieu do swego wspólnika.
— Zkąd by miała powziąść taką nadzieję?
— Może rachuje na Ireneusza Moulin.
Théfer wzruszył ramionami.
— Cóż nam zresztą na tem zależy? odrzekł.
— Zależy więcej niż ci się zdaje odparł Jerzy. Ireneusz Moulin jest bardzo zręczny w prowadzeniu interesów, zręczniejszy nawet od ciebie, bo potrafił trop zmylić i kazał ci uwierzyć że wyjechał na prowincję, chociaż nie opuścił na krok Paryża.
— Dla czego książę przypuszcza podobne rzeczy?
— Nie przypuszczam, ale jestem pewny. Czyli żeś nie uważał co jeden z twoich ludzi, opowiadał nam przed chwilą? Godzina naznaczona przez ciebie na wykradzenie tej dziewczyny, była taż sama jaką oznaczył Moulin dla widzenia się z nią. Dzięki temu jedynie, wpadła ona tak łatwo w zastawione sidła. Gdzie na nią oczekiwał, ten człowiek, i pod jakim nazwiskiem się ukrywał? — toby nam trzeba było wiedzieć koniecznie. W chwili, w której to mówię, Ireneusz o którym myślałeś że jest gdzieś zdala Paryża, pracuje może nad moją zgubą... nad moją hańbą...
Strona:PL X de Montépin Dwie sieroty.djvu/776
Ta strona została skorygowana.