Strona:PL X de Montépin Dwie sieroty.djvu/778

Ta strona została przepisana.

swoim ludziom kazać dokonać tego. Czy będziesz miał odwagę zabić tę dziewczynę?
— Zabić ją? a to po co? powtórzył agent.
— Bo przecież umrzeć musi.
— Umrze!... ale ani jedna kropla jej krwi nie popłynie! — Nie zobaczymy jej nawet. Jest uwięziona na górze... Drzwi pokoju są mocne... Okna zaopatrzone w kraty żelazne... Ogień dokona dzieła!... Niech książę podpisze, a ja podpalę!...
Jednocześnie oba nędznicy zadrżeli.
Krzyk rozległ się nad ich głowami. Wołania o ratunek straszne... rozpaczliwe!...
Obu zbrodniarzy wstrząsnęły dreszcze.
Drugi krzyk dał się słyszeć, jeszcze głośniejszy i przenikliwszy od pierwszego.
— Otworzyła okno, i woła o ratunek, rzekł Théfer. Trzeba jej było usta zawiązać.
Trzeci krzyk rozległ się pośród nocnej ciszy.
— Co robić? zapytał Jerzy.
— Do djabła! — To co przed chwilą uważałem za niepotrzebne, widzę niezbędnem teraz. Zabić ją trzeba... i to zabić prędko bo niema czasu do stracenia. Chociaż dom jest odosobniony, może się znaleść: wypadkiem ktoś w pobliżu. Mógłby kto nadejść i bylibyśmy zgubieni. Niech książę pójdzie za mną...
— Ha! zawołał Jerzy, u którego najwyższy stopień przestrachu zmienił się w ściekłość, niechaj umiera!... niech umiera!... I rzucił się ku schodom.
Théfer dziwnie się uśmiechnął i rzekł zatrzymując za rękę pana de la Tour-Vandieu.
— Niech książę weźmie to przynajmniej... To mówiąc, podał mu sztylet.
Jerzy porwał za broń i biegł na schody. Théfer ze świecą w ręku, szedł za nim.