Strona:PL X de Montépin Dwie sieroty.djvu/780

Ta strona została przepisana.

Wyrazy które wywołały jej zdumienie, były następujące: „Piotr Loriot, właściciel powozów do wynajęcia.
Ulica Qudinot Nr. 7.
— Piotr Loriot? powtórzyła jakby obłąkana, to stryj Edmunda. To ten sam człowiek przez którego tyle cierpiałam... On mnie zna... Wie pewnie że mnie tu przywiózł. Dorożka do niego należy... A więc sam powoził jako wspólnik podstępu i fałszu, którym wprowadzono mnie w zasadzkę!.. On!... najbliższy krewny tego którego kocham!... Ach! té nikczemność!... Muszę się z tąd wydobyć!...
Nie zastanowiła się dłużej. Nazwisko Loriota odebrało jej przytomność. Jakiś rodzaj obłędu opanował jej myśli.
Wiedziała już tylko jedno, że chce być wolną i rzuciwszy się ku oknu które otworzyła, odepchnęła okienicę, oparła się czołem o kraty i zaczęła wołać ze wszystkich sił o ratunek.
Echo jej tylko odpowiedziało. Pod niebem czarnym jak atrament, na płaskowzgórzu było pusto i cicho.
Berta wydała drugi krzyk, głośniejszy1 a potem trzeci. Wtedy to książę wbiegł na wschody i zwrócił się do drzwi pokoju na pierwszem piętrze.
Słysząc hałaśliwe otwarcie drzwi, Berta odskoczyła na widok dwóch ludzi; z których jeden miał maskę, a drugi większą część twarzy zakrytą chustką jedwabną.
— Nieszczęśliwa! Zawołał Théfer biegnąc ku oknu i zamykając je gwałtownie, sama wydałaś na siebie wyrok śmierci! —
Dziewczynę opanował przestrach, na widok księcia zbliżającego się ku niej groźnie z nożem w ręku.
Odskoczyła na bok wołając:
— Nędzniku!... czy chcesz mnie zamordować?
— Milcz! odrzekł Jerzy, chwytając ją za rękę.
Berta rzuciła się jak zraniona lwica, i wyrwała rękę.