Strona:PL X de Montépin Dwie sieroty.djvu/781

Ta strona została przepisana.

Otrzeźwiła ją wielkość niebezpieczeństwa i znoiła jej energję.
— Ha! a więc jesteś mordercą!... zawołała z błyszczącemi oczyma i zaciśniętymi pięściami i to mordercą podłym, który nie śmie spójrzyć w oczy swoje ofierze. Więc to zasadzka najnikczemniejszejsza, najpodlejsza, siły przeciw słabości, dwóch mężczyzn przeciw jednej kobiecie!...
— Milcz! krzyknął, Jerzy, podnosząc nóż w górę.
Berta zamiast się usunąć rzuciła się ku niemu i szybkim ruchem jak błyskawicą zdarła mu chustkę twarz osłaniającą.
Przerażone oblicze Jerzego ukazało się w pełnym oświetleniu.
— Człowiek z Królewskiego placu? wyjęknęła Berta. Człowiek który się zakradł w nocy do mieszkania Ireneusza Moulin!
— Tak... to ja! zawołał Jerzy, oszołowiony wściekłością. Przypatrz mi się dobrze, Berto Loroyer, bo nie zobaczysz mnie więcej. Ten którego szukasz wraz z Ireneuszem Moulin, stoi teraz przed tobą!... To ja kazałem zabić doktora z Brunoy!... Ja to wprowadziłem twojego ojca na rusztowanie!... a tego co teraz ci mówię, niepowtórzysz nikomu, bo umrzesz za chwilę!...
Biedna dziewczyna krzycząc z rozpaczy chciała uciec, prześligując się jak wąż wzdłuż ściany, ale na drodze spotkała Théfera.
Zwróciła się w inną stronę, ale tu Jerzy lewą ręką chwycił ją za ramię jak ptak drapieżny, a prawą utopił nóż w jej piersiach.
Krew trysnęła strumieniem na bladą twarz nędznika. Berta z jękim upadła na ziemię.
— Skończono! rzekł agent; dostała co jej się należało. Rzecz dobrze wykonana, wytrawny morderca nie użyłby wprawniej puginału, a teraz w nogi!