Strona:PL X de Montépin Dwie sieroty.djvu/785

Ta strona została przepisana.

Tym razem nadzieja zdawała się być straconą.
— Ależ ja niechcę umierać tak straszną śmiercią! jęknęło biedne dziewczę. Boże! zlituj się nademną!... Boże!... osłoń mnie i ześlij mi pomoc!...
Wracać było niepodobieństwem. Całe pierwsze piętro stało już w płomieniach. Jeden tylko kąt na dole niepłonął, bo w nim Dubief z Terremondem nie nakładli drzewa i tam też schroniła się Berta, wszak zwiększające się z każdą chwilą gorąco, groziło uduszeniem.
— Wszystko już dla mnie skończone! pomyślała z westchnieniem. Złożyła ręce i wzniosła ducha ku Bogu.
Nagle, o kilka kroków od niej, kawał muru pociągnięty upadkiem wiązań dachowych zwalił się, zostawiając otwór. Ten otwór niemógł posłużyć do wyjścia, ale chcąc się tam dostać, trzeba było przebyć wśród kłębów dymu i pryskających iskier, stos tlejących belek i szczątków.
Boże!... zmiłuj się nademną!... wyszepnęła z wyrazem głębokiej wiary i rzuciła się w płomienie.
Jedna chwila wachania, jeden krok fałszywy, a byłoby po wszystkiem. Ale dziewczyna potrafiła zapanować nad swoją słabością fizyczną i moralną, przebywając płomienie które osmoliły jej włosy i zatliły ubranie.
Na wpół oślepiona i dławiona dymem, ale żywa, poczuła wreszcie pod nogami ziemię, i odetchnęła świeżym powietrzem.
Straszliwy łoskot rozległ się po za nią. Cały dom runął w oka mgnieniu.
Owładnięta zawrotem głowy, zaczęła uciekać i dobiegła furtki w ogrodzie, którą zbrodniarze pozostawili otworem. Puściła się błotnistą drogą, jaka się przed nią rozciągała.
Na dzwonicy w Bagnolet, uderzono w dzwony na trwogę. Słychać było zdała okrzyki tłumów. Biedna dziewczyna uczuła przestrach.