— Nadejdą ludzie, pomyślała. Zechcą się dowiedzieć kto jestem; zkąd się tu wzięłam. Nie chcę dawać objaśnień, a więc nie trzeba ażeby mnie tu kto widział.
I zeszedłszy z drogi, zawróciła na pochyłości wzgórza zasianą przepaściami.
Zaledwie jednak przebyła kilka kroków, krzyk rozdzierający dobył się z jej piersi. Zabrakło jej gruutu pod nogami.
Nieszczęśliwa zniknęła w rozpadlinie o przerażającej głębokości.
∗
∗ ∗ |
Podczas gdy opowiedziane przez nas wypadki działy się na płaskowzgórzu Bagnolet, w pałacyku na Berlińskiej ulicy, u pani Dick-Thorn, a raczej Klaudyi Varni rzeczy szły ułożonym porządkiem.
Cofnijmy się do owej chwili gdy w sali jadalnej zebrali się zaproszeni goście.
Pani domu umieściła swą córkę przy stole pomiędzy Henrykiem de la Tour-Vandieu a doktorem Edmundem Loriot. Przybrany syn Jerzego, nie znał przedtem Oliwji.
Zobaczywszy ją teraz, uderzony został jej niezwykłą pięknością, jej urodnym wdziękiem, czarem rozlanym w jej całej postaci.
Oliwja ze swej strony zwróciła również uwagę na Henryka, który odrazu wywarł u niej pochlebne wrażenie, a zachowanie się jego pełne godności, bardzo jej się podobało.
Zadawała sobie w duchu pytanie, czyli to nie przez wyrachowanie matka umieściła ją przy stole obok tego młodzieńca? I pomyślała uśmiechając się skrycie:
— Jeżeli to jego przeznaczy mi na męża, zgodzę się na ten wybór, ponieważ on mi się bardzo podobał. Ale, czy ja jeszcze się podobałam? to kwestja!...