Strona:PL X de Montépin Dwie sieroty.djvu/788

Ta strona została przepisana.

— Ma się rozumieć.
— Nieszczęściem, zaczął młody doktór, mam pewne powody do sądzenia że nasza gospodyni nie jest zbyt bogatą i nie będzie mogła co za tem idzie dać dużego posagu i rachuje jedynie na piękność i wewnętrzne zalety charakteru panny Oliwji, które ten brak zastąpią.
— Ma słuszność, jeżeli na to rachuje. Co bądź ludzie mówią, bezinteresowność jeszcze na świecie istnieje w stanie wyjątkowym... jeśli chcesz, ale mimo to istnieje. Panna Oliwja jest zbyt urocza, ażeby jej można było nie kochać. Jej oczy błękitne pełne łagodności, i różowe usteczka, warte są miljony!... Ja sam, gdybym był wolny, stanąłbym w szeregu konkurentów uważając że jestem dość bogaty aby wziąść pannę bez posagu.
— Kto wie czy pani Dick-Thorn niepomyślała o tobie?
Henryk spojrzał na przyjaciela zdziwiony.
— O mnie? powtórzył.
— Nie inaczej.
— A to w jakim celu?
— Ażebyś się ożenił z jej córką.
— Czy to mówisz na serjo?
— Zupełnie na serjo.
— Jeżeli tak, to się mylisz.
— Nie sądzę, bo zastanów się trochę. Najpierw posadziła cię po prawej stronie Oliwji...
— A ciebie po lewej... po stronie serca...
— Tak, ale cię mogę upewnić Henryku że pani Dick-Thorn niema zamiaru wziąść za zięcia skromnego lekarza beż majątku. Ona patrzy wyżej i dopóki nie będę miał dowodów przeciwnych, nic niewybije mi z głowy że na ciebie zarzuciła wędkę, i że spodziewa się z całą słusznością że jej córka będzie margrabiną.
— Czy cię upoważniła abyś mnie wybadał w tym względzie?