kiem jej będzie zażądać sądownie rehabilitacji niewinne na śmierć skazanego, i otrzyma ją na pewno!
Pan de la Tour-Vandieu zmuszonym był chwycić się za gałęż cyprysu, aby nie upaść. Niewysłowiony przestrach odbierał mu siły, mdlał prawie.
Dozorca słuchał opowiadającego z osłupieniem zapytując siebie, czyli niema do czynienia z warjatem zbiegłym z domu obłąkanych.
Ireneusz uklękł przy mogile.
— Tak, biedna nieszczęśliwa ofiaro!... zawołał głośno. Ja tobie spłacę mój dług wdzięczności. Powrócę honor twojemu nazwisku przysięgam!... lub zginę!
Podniósł się, ocierając łzy płynące mu po twarzy.
— Tak więc, — wyjąknął dozorca, — pan nie wie co się stało z rodziną skazanego?
— Nic nie wiem. Powracam z Anglji, gdzie przebywałem przez długie lata. Stanąwszy w Paryżu, rozpocząłem poszukiwania żony i dzieci mego dawnega pryncypała. Nadzieja mnie zawiodła. Wdowa, jak mi pan powiedziałeś bo widocznie to ona być musi, przychodzi tu co tydzień?
— Tak.
— W piątki... nieprawdaż?
— Zdaje mi się, że bywa tu w piątek.
— Tu więc ją odnajdę, chociażby mi przyszło oczekiwać codziennie przy grobie przez dzień cały. Nie nadaremnie przyjechałem tu z Anglji... Nie na próżno wyryto na tej mogile wyraz: „Sprawiedliwość“.
Podziękowawszy swemu cmentarnemu przedwodnikowi Moulin rzucił wzrokiem po raz ostatni na grobowiec i odszedł.
Dozorca pod wpływem głębokiego wzruszenia, wywołanego tą sceną, oddalił się na drugi koniec cmentarza, pomrukując:
— Jakaż to dziwna historja.
Strona:PL X de Montépin Dwie sieroty.djvu/79
Ta strona została skorygowana.