Strona:PL X de Montépin Dwie sieroty.djvu/795

Ta strona została przepisana.

drżeniem, niemógł chwili jednej ustać spokojnie na miejscu. Przechadzał się po kurytarzu, wyglądał na wschody, i wzdrygał się za każdym odgłosem dzwonka u bramy.
Nakoniec spotkał służącego, którego postawił na czatach.
Lokaj zbliżywszy się, rzekł:
— Panie Laurent, przyszedł fryzjer do czesania artystów, czy może wejść?
— Natychmiast... Będę na niego czekał na zakręcie małych wschodów.
Jan Czwartek ukazał się, świetny, zmieniony do niepoznania. Zrobił według jego własnego wyrażenia, toalotę olśniewającą. Miał czarne pantalony, nabyte w Tempie, nieco przetarte, ale wieczorem wyglądające porządnie, tużurek tego samego koloru i wysoki cylinder.
Pod lewą ręką trzymał tekturowe pudełko z perukami, przewiązane różową wstążką.
— Panie Laurent! rzekł zapuszonym tonem, jestem na pańskie rozkazy. Poleciłeś mi pan ażebym był punktualnym, a więc stawiam się na oznaczoną godzinę.
— Dobrze, odparł Moulin. Franciszku, dodał zwracając się do służącego, idź do swoich obowiązków. Czekam tu na jedną z artystek która ma przybyć. Przyprowadzisz ją, skoro się ukaże.
— Dobrze, odrzekł lokaj, i odszedł.
— Wychodząc ze sceny, wówił Ireneusz, skoro pozostali oba sami ze Czwartkiem, otworzysz te drzwi! które się znajdują za kulisami w głębi teatru. Dostawszy się do sieni, umykaj co sił temi schodami jakie prowadzą na podwórze, a z podwórza na ulicę.
— Doskonale!... a gdzie się zobaczymy? zapytał Jan Czwartek.
— Jutro, w zwykłym miejscu, o zwykłej godzinie.
— A więc ty nie uciekniesz wraz zemną?