Strona:PL X de Montépin Dwie sieroty.djvu/796

Ta strona została przepisana.

— Bynajmniej. Mam zamiar pozostać tu jeszcze dni kilka, ażeby widzieć co się dziać będzie.
— A jeśli pani Dick-Thorn zacznie cię badać?
— Odpowiem jej tak, że odwrócę wszelkie jej podejrzenia.
— Rozumiem.
— Ale posłuchaj. Uciekniesz tylko w razie popłochu. Gdyby zaś nie zaszło nic nadzwyczajnego, oczekuj na mnie w pokoju do którego cię teraz zaprowadzę, i gdzie się będą ubierali prawdziwi aktorzy. My zaś przebieramy się w przyległym gabinecie.
— Będzie popłoch... oj będzie! mruknął Jan Czwartek.
— Zkąd o tem wnosisz?
— Mam dowód żem się nie pomylił, i że ta Angielka, to kobieta z Neuilly!... Ale to jeszcze nie wszystko... Dowiedziałem się coś nowego o tym człowieku, jej wspólniku, który zapłacił za zamordowanie doktora z Brunoy.
— Wpadłeś na jego ślady? zapytał żywo Ireneusz.
— Tak.
— Czy to jest książę de la Tour-Vandieu?
— Niewiem... ale ty się możesz o tem dowiedzieć.
— Ja? — powtórzył Moulin z osłupieniem.
— No, tak... Ty, mój stary;
— A to w jaki sposób?
— Wyobraź sobie że spotkałem tego jegomościa na rogu Berlińskiej ulicy. Poznałem gdy za pierwszym spojrzeniem, chociaż przez te lat dwadzieścia djabelnie się postarzał. Wysechł jak szczapa, stary łotr, ale rysy twarzy zostały te same, i oczy się niezmieniły.
— No i cóż dalej?
— Jakto cóż? — Poszedłem za nim... A czy wiesz gdzie on się udał?
— Zkąd mógłbym wiedzieć.
— Przyszedł tu... i siedział przeszło godzinę.