Strona:PL X de Montépin Dwie sieroty.djvu/797

Ta strona została przepisana.

— Tu?! krzyknął Ireneusz. A! zdaje się że masz słuszność. Podczas mojej nieobecności, był tu gość jakiś. Zażądał widzieć się z panią Dick-Tliorn. Pani nieprzyjmowała nikogo. Gość jednak niechciał odejść i rzekł do lokaja: „Powiedz że przybywam z Brnnoy, a przyjmie mnie niezawodnie.“
— I przyjęła go?
— Przyjęła.
— „Przybywam z Brunoy“ użyte było jako hasło, jako znak porozumienia się.
— Jestem tego pewien, odparł Ireneusz, ten człowiek musi być jej wspólnikiem. Ale czy możesz ręczyć żeś się nie pomylił posądzając księcia de la Tour-Vandieu?
— Nie pomyliłem się, napewno! Czy znasz nazwisko tego co tu przychodził?
— Nazywa się on Fryderyk Bérard.
— No! to już trzeba mieć szczęście, takie jak ja je mam... szepnął stary rzezimieszek. Straciłem dziewięć franków pięćdziesiąt centymów, i nie dowiedziałem się niczego od odźwiernej Ale nie żałuję moich pieniędzy.
Tu Jan Czwartek opowiedział swą podróż na tyle dorożki wiozącej Fryderyka Bérard z jednego końca Paryża na drugi.
— Ależ tu djabelnie po pańsku urządzone!... dodał rozglądając się w około, i łatwo byłoby odrzukać to biurko w którym Angielka chowa pieniądze. Zdaje mi się że ci już o tem mówiłem?
— A mnie się zdaje że ci powiedziałem iż sobie nie życzę abyś kradł tutaj!... odparł Moulin. Zobaczymy później co nam robić wypadnie. Teraz rozpakuj kostjumy. Tu jest klucz od walizy. Ja idę oczekiwać za panną Bertą, która się jakoś opóźnia dzisiaj.
Jan Czwartek wzruszył wzruszył ramionami patrząc za odchodzącym marszałkiem dworu.