Strona:PL X de Montépin Dwie sieroty.djvu/800

Ta strona została przepisana.

cenie od pana Ireneusza Moulin. Gdyby nie to, odźwierna byłaby mu wejść niepozwoliła.
— A ty potrzebowałeś aż półtory godziny czasu, aby mnie o tem zawiadomić? Teraz jest już po północy.
— Proszę pana, ja pojechałem natychmiast, ale w taką niepogodę, bruk jest ślizki. Nie jestem temu winien... Koń upadł mi w drodze, musiałem go podnosić i uprząż na nim poprawić.
Głowa Ireneusza płonęła.
To co się stało, było dlań niewytłumaczonem; nikt przecież niewiedział o jego planach, nikt niemógł odgadnąć jego myśli. Nikt nieprzypuszczał że on jest w Paryżu; niepodobna więc było aby użyto jego nazwiska do ułożenia zasadzki dla wciągnięcia w nią Berty.
Musiała tu zajść jakaś pomyłka, jakieś nieporozumienie. Jeżeli Berta rzeczywiście wyjechała, musiała już wrócić do domu i zapewne czeka na dorożkarza.
— Słuchaj! rzekł do woźnicy, powiedz mi, czy możesz w ciągu pięciu kwandransów pojechać na ulicę Notre-Dame-des-Champs i wrócić tu z powrotem? Dostaniesz za to odemnie sto franków.
— Dla czego nie? Mogę to zrobić. Jeżeli koń padnie, to i cóż? Nie jest on mój...
— Wracaj tam zkądżeś przyjechał, zapytaj o pannę Bertę Monestier, i przywieź ją tu.
— Jadę i wracam. Niech pan przygotuje moje sto franków.
Sons-Souci wskoczył na kozioł, i koń podcięty batem, ruszył w galopa, wbrew przepisom policyjnym, jakie niepozwalają tak szybko jeździć po ulicach Paryża.
— Jeśli przyjedzie, to jeszcze zdąży na czas, pomyślał Ireneusz, wracając na górę. Ale jakież szczególne zdarzenie! Jedno by tylko mogło ją wytłumaczyć. Berta chciała się może usunąć od tej roli, jaka ją przerażała. Odwaga