Strona:PL X de Montépin Dwie sieroty.djvu/809

Ta strona została przepisana.
XXXVIII.

— Wszyscy są zajęci, pomyślał Jan Czwartek, sposobność doskonała, — a zresztą cóż ja ryzukuję? Gdyby mnie przyłapano wypadkiem, szepnę tylko słowo do ucha tej pani, a każę wypuścić mnie zaraz. Zastanówmy się trochę... Na wprost, jest duży salon... Mały salonik w którym wiszą portrety, znajduje się na prawo i przypominam sobie że przytyka do pokoju gdzie zwąchałem w biurku zamknięte banknoty. Idźmy tam co prędzej.
Stary Toto zeszedł z zaimprozowanej sceny, przeszedł pokój przeznaczony na garderobę, otworzył drzwi na prawo, zobaczył portrety Klaudyi i nieboszczyka Dick-Thorna, a uniósłszy portjerę, zadrżał radośnie na widok hebanowego biureczka.
Słychać było zdała dochodzący szmer głosów ale w pokoju nie było nikogo.
Chcąc aby szalony ten zamiar się powiódł, należało działać szybko.
Jan Czwartek wydobył z kieszeni nóż, którego końce wsunął w szparę między szufladkę a biurkiem i użył ostrza do podważenia i oderwania zamku.
Rozległ się trzask; zamek ustąpił, szuflada się wysunęła i ukazał się pugilares naładowany banknotami przez Klaudję tego samego popołudnia, a w jednej z bocznych jego kieszonek spoczywał testament Zygmunta i pokwitowanie Corticellego.
Jan Czwartek rozchylił pugilares i drżącą ręką obmacał drogocenne bilety.
— Schwytałem żabę! szepnął chowając pugilares za koszulę, na gołych piersiach. Teraz chodzi oto ażeby nie