go za wzór do przedstawienia. Można przypuścić, ale to jest nieprawdopodobne...
Klaudja właśnie nad tem się rozmyślała głęboko, gdy wszedł Ireneusz Moulin niosąc na tacy szklankę zimnej wody.
Wziąwszy ją pani Dick-Thorn, jednym tchem wypiła.
— Laurent, — wyrzekła — mam się ciebie zapytać o kilka ważnych rzeczy.
— Jestem na rozkazy.
— O ten żywy obraz, który dziś przedstawiono ostatni...
— Ten, który tak panią przeraził?
Gdybym mógł to przewidzieć, byłbym go wykreślił z programu, ale uważałem go za zupełnie niewinny.
— Kto przedstawił ten obraz?
— Ci sami artyści, którzy występowali w poprzednich.
— Jest żeś tego pewien?
— Najzupełniej!
— Widziałem jak się ubierali.
— Dyrektor tej trupy jest jeszcze tu w pałacu?
— Nie pani... Wyjechał razem z artystami zdążając na ine przedstawienie jakie miał dać na przedmieściu Saint-Germain. Mam jutro odesłać mu dekoracje. Czy pani ma co do rozkazania?
— Nie, — odparła w zadumie Klaudja.
Mniemany kamerdyner skłonił się, i chciał wyjść z pokoju.
— Jeszcze słówko... — dodała zatrzymując go — pani Dick-Thorn.