Strona:PL X de Montépin Dwie sieroty.djvu/815

Ta strona została przepisana.

— Słucham, — odrzekł Ireneusz.
— Będziesz miał płacić jutro, a raczej dziś jeszcze, zapewne duże rachunki? Nie chciałabym przetrzymywać należytości dostawcom... Ile ci będzie potrzeba?
— Według tego jakiem obrachował w przybliżeniu, około trzech tysięcy franków.
— Skoro tylko rozjadą się goście zanim się udam na spoczynek, dam ci trzy tysiące franków. Przyjdziesz po nie tu do mnie.
— Dobrze pani.
Ireneusz skłoniwszy się raz jeszcze, wyszedł z pokoju. Klaudja nieco jeszcze blada, ale z uśmiechem na ustach, wróciła do salonu, gdzie ją przyjęto z oznakami żywego współczucia.
Zabawa trwała jeszcze czas jakiś, a po ostatniej figurze kotyljona, goście pani Dick-Thorn rozjeżdżać się zaczęli, i o godzinie czwartej rano nie było już nikogo.
— Chodź teraz do mnie. — rzekła Klaudja spostrzegłszy Ireneusza stojącego we drzwiach nieruchomie.
Moulin poszedł za nią do gabinetu gdzie stało hebanowe biurko.
Klaudja wyjęła z kieszeni pęk kluczyków i wybrawszy z nich jeden, włożyła go w zamek.
Klucz niechciał się obrócić.
Szarpnęła gwałtownie, i szuflada się otworzyła:
— To dziwne! — pomyślała, — pamiętam dobrze żem zamknęła biurko na dwa spusty.
Włożywszy rękę w szufladę, wydała okrzyk przestrachu.
— Co się stało? — pytał z niepokojem Moulin.
— Okradziono mnie!
— Okradziono? — powtórzył Moulin; — ależ to niepo-