Strona:PL X de Montépin Dwie sieroty.djvu/829

Ta strona została przepisana.

cały gmach nadzei biednego Moulina rozpadłby mu się w nicość.
— Tak! — zawołał z rozpaczą, człowiek na którego najwięcej liczyłem, ten człowiek który miał być świadkiem przyszłości, duszę, naszego ocalenia w najważniejszej chwili przepada bez wieści.
Gdyby to jasne nieszczęście zwalić się na mnie miało, nie pozostałoby mi jak roztrzaskać sobie głowę o pierwszą lepszą skałę!..
— Nie... nie!.. zawołał po chwili wolnego ze wzrastającem zwątpieniem. To niepodobieństwo Bóg nie opuści dobrej sprawy dla której poświęcam me życie. Będę przebiegał dniem i nocą, wszystkie zaułki Paryża aby odnaleść Jana Czwartka. Bertę zaś niech poszukuję ten który ją kocha, Edmund Loriot jakiego wezmą na pomoc.
I w niezachwianym w duszy postanowieniem kazał się odwieść na ulicę Cuvier do mieszkania młodego lekarza.
Edmund wróciwszy o godzinie piątej do domu nie kładł się wcale na spoczynek. Rozmyślał po nad jego zaszłemi wypadkami na Berlińskiej ulicy. Zręcznie obmyślone opowiadanie pani Dick-Thorn, wydało mu się teraz nieprawdopodobnem. Ostatni i żywy Obraz naprowadzał mu na myśl rozliczne przypuszczania, w których pomimowolnie plątało się wspomnienie Ireneusza i Berty.
W krótce jednakże znurzenie silniejsze od zewnętrznego zaęcia, skleiło mu powieki i siedząc w fotelu zadrzemnął lekko, gdy zadzwoniono do drzwi jego mieszkania.
— Kto może tak wcześnie do mnie przychodzić? zapytywał sam siebie.
Niedługo czekał na odpowiedź. We drzwiach ukazała się służąca oznajmiając przybycie Piotra Loriot.
— Mój stryj? — zawołał zdziwiony. — Proś go natychmiast.