Piotr Loriot wszedł chmurny, niezadowolony; jakiś dziwny ogień gorzał mu w oczach, nieukrywana troska widniała z oblicza.
Edmund pobiegł spieszno aby uścisnąć dłoń jego.
— Dzień dobry stryju! — zawołał; — widzę że masz jakieś zmartwienie! a może jesteś chory?
— Chory nie jestem mój drogi. Byłoby to jeszcze najmniejsza, napisałbyś mi jaką receptę, i koniec! Ale jest coś gorszego...
— Cóż takiego stryju? Mów prędzej... drżę z niecierpliwości.
— Wyobraź sobie mój chłopcze, wyprowadzono mnie w pole jak dudka... Tak, mówię ci jak starego głupca!...
— W czem takiem?
— Ukradziono mi moją dorożkę!...
Edmund spojrzał na Loriota z osłupieniem.
— Tak; mówię ci... Ukradziono mi moją trzynastkę świeżo odmalowaną i Milorda mojego poczciwego Milorda w którego żyłach tak szlachetna krew płynęła. Ha! gdy bym dostał w ręce tego nicponia który się dopuścił czegoś podobnego, przysięgam na Boga, chociaż nie jestem złym człowiekiem, udusiłbym go jak psa w ręku!... To mówiąc Loriot, zaciskał pięcśi, i zacinał zęby.
— Uspokój że się stryju; — przemawiał Edmund, zwolna opowiedz mi wszystko.
— Nie! to by było za długo. I w kilku słowach poczciwiec opowiedział jak z przed traktjerni przy ulicy de L’ouest, jego dorożka zniknęła bez śladu.
— I nic o niej nie wiesz do tej pory? — pytał Edmund.
— Owszem, odnalazłem ją już chwała Bogu, ale w jakim stanie!... Milordowi wyobraź sobie boki zapadły od zmęczenia i głodu, a mą biedną trzynastkę tak pokryto bło-
Strona:PL X de Montépin Dwie sieroty.djvu/830
Ta strona została skorygowana.