Strona:PL X de Montépin Dwie sieroty.djvu/836

Ta strona została przepisana.

— I cóż?
— Jakiś inny powóz przyjechał po pannę Bertę o dziesiątej godzinie, i zabrał ją. Dotąd niepowróciła wcale.
— Jakto? nierozumiem! Jakiś obcy powóz?...
— Ireneusz w krótkości opowiedział wiadome nam szczegóły.
Piotr Loriot słuchał z natężoną uwagą.
— Rozumiem już... rozumiem! — zawołał. — Wszak to jeden z moich kolegów Sans-Souci miał jechać po tę osobę na ulicę Notre-dame des Cbamps?
— Nie znam nazwiska tego dorożkarza, lecz mam jego numer.
— Jakiż to numer?
— Siedemset sześćdziesiąt sześć.
— Ten sam. Ale dziwniejszą rzecz wam powiem. Jestem pewny że moja trzynastka odegrała ważną rolę w tej zawikłanej sprawie.
— Twoja dorożka, mój stryju?
— Tak, chciej tylko rozważyć. Zebrało się nas kilku na szklankę wina do kupca przy ulicy de l’Ouest. Każdy z nas przy butelce opowiadał jakąś anegdotę. Sans-Souci przypomniał sobie o tem, że o wpół do jedenastej miał jechać po jakąś panienkę i zawieść ją na Berlińską ulicę, i odemnie to właśnie mój synowiec dowiedział się, że panna Monestier miała się znajdować, na zebraniu o oznaczonej godzinie. Sans-Souci wyszedł aby okiełzać konia, ale za chwilę powrócił oznamując mi, że mojej dorożki niema przed domem.
Przyszło mi teraz na myśl, że niezawodnie posłużono się moją dorożką ażeby uprowadzić pannę Monestier.
Bardzo być może, lecz w każdym razie jest to tylko pańskie przypuszczenie, rzeki Moulin.
— Czy niemógłbyś nam stryju udzielić jakich pewniejszych wiadomości? ozwał się smutno Edmund.