Strona:PL X de Montépin Dwie sieroty.djvu/848

Ta strona została przepisana.
VI.

Oddźwierny nie otrzymawszy żadnego polecenia od lokatora, wskazał jej mieszkanie Fryderyka Bérard.
Jerzy cofnął się w osłupieniu, nietyle przerażony obecnością pani Dick-Thorn ile groźnym wyrazem jej spojrzenia.
Klaudja weszła.
— Zgadłam!... zawołała z dzikim uśmiechem. Ów plenipotent Fryderyk Bérard, który mieszka w nędznym domu na oddalonym przedmieściu, nie jest kim innym jak tylko księciem de la Tour-Vandieu.
Jerzy nie odpowiedziawszy ani słowa wyszedł do przyległego pokoju. Jego oblicze było sino bladem. Wielkie krople potu spływały z czoła na policzki, ręce mu się trzęsły jak w febrze.
Pani Dick-Thorn ośmielona jego pomięszaniem, szła krok w krok za nim, nie spuszczając go z oczu.
— Tak więc, — ciągnęła dalej, — pan zażartowałeś ze mnie jak z głupca, knułeś spiski na moją zgubę, aby ujść gróźb moich, mej zemsty!...
— Dla czego mi pani to mówisz? — zapytał Jerzy przyciszonym głosem. Czy dla tego, że ukrywałem przed panią, iż nazwisko Fryderyka Bérard jest przybranem.
— Radabym wiedzieć w jakim celu szlachetny książę de la Tour-Vandieu zmienił się na plenipotenta, — mówiła dalej szyderczo. — Dla czego porzucił pałac swych przodków, aby zamieszkać na poddaszu?
— Ta moja podwójna osobistość nie powinna panią obchodzić, odrzekł Jerzy odzyskawszy nieco krwi zimnej.
— Chcę wiedzieć w jakim celu to było zrobione?
— Wiedziałem o bliskim pani przyjeździe do Paryża,