Strona:PL X de Montépin Dwie sieroty.djvu/853

Ta strona została przepisana.

— Nie obawiasz się jednego świadka więcej? zapytała Kaudja z niepokojem.
— Och tego obawiać się niemam potrzeby. Zapewniam mu majątek.
— Co mu nieprzeszkodzi opuścić cię przy pierwszej sposobności, a może cię nawet i oskarżyć!
Jerzy przecząco potrząsnął głową.
— Zbytnia przezorność! — odrzekł. Théfer jest przebiegłym, ale uczciwym, z resztą jego własny interes nakazuje mu oszczędzać mnie jak — najdłużej.
Pociągnięcie dzwonka przerwało rozmowę. Książe podszedł do drzwi.
— Zamierzasz więc przyjąć tu tego człewieka? zapytała z obawą pani Dick-Thorn. Nie zwracasz uwagi na moją obecność?
— Sądzę że skorośmy wspólnie popełnili winę, należy nam wspólnie za nią pokutować.
Drugie silniejsze zadzwonienie rozległo się po chwili.
Jerzy pospieszył otworzyć.
— Wejdź Théferze... wejdź! — wołał; przychodzisz w samą porę.
Agent bezpieczeństwa przestąpił próg przedpokoju. Wszedłszy do pierwszej izby, zatrzymał się na widok obcej kobiety, witając nieznajomą ukłonem pełnym poszanowania.
— Przedstawiam panu panią Dick-Thorn, o której panu mówiłem; zaczął uprzejmie książę.
— Pani Dick-Thorn... powtórzył z pomieszaniem agent, patrząc na dawniejszą kochankę Jerzego.
— Obecność tej pani w mojem mieszkaniu pojmuję że zadziwia pana. Przed chwilą byliśmy jeśli nie wrogami to przeciwnikami. Wspólne niebezpieczeństwo połączyło nas na nowo.
— Wspólne niebezpieczeństwo? powtórzył inspektor coraz mocniej zdumiony.