wiernej przy ulicy Pont-de-fer że wyjeżdża na kilka tygodni.
∗
∗ ∗ |
Wyszedłszy od doktora Edmunda Loriot, Ireneusz pojechał na Berlińską ulicę.
Wysiadł na Clichy, spodziewając się spotkać z Janem-Czwartkiem, z którym co wilję dnia tego umówił się w tem miejscu.
Niezastał tu jednak starego rzezimieszka.
Nędznik ten ma teraz pieniądze, pomyślał Moulin, wymyka mi się z rąk przeto, i zapomina o zemście. Gdy wszystko roztrwoni, powróci do mnie, ale czy wtedy nie będzie za późno? Jest to ciężkie nieprzewidziane nieszczęście!
Smutny i niespokojny, wrócił do domu, gdzie go powiadomiono że pani Dick-Thorn wyjechała.
Wszedłszy do swego pokoju, zaczął rzeczy pakować, którą to robotę gdy skończył, powiadomiono go że Klaudja wróciła, i wzywa go do siebie.
Poszedł, myśląc w duchu:
— Porzucę służbę u tej kobiety, i będę ją śledził z daleka, szukając Berty i Jana Czwartka.
Pani Dick-Thorn oczekiwała na niego w małym salonie, gdzie stało owo uszkodzone biurko.
— Wyjeżdżałeś dziś rano Laurent? zapytała go.
— Tak pani, musiałem pozałatwiać rachunki z kilkoma dostawcami.
— A inni?
— Sami przyszli, i obliczyłem się z niemi. Oto są rachunki i pokwitowania.
— Połóż je na stole, a weź tę paczkę. Jest to miesięczna twoja zapłata.