Strona:PL X de Montépin Dwie sieroty.djvu/867

Ta strona została przepisana.

— Idę z panem; odparł naczelnik; zabierz pan z sobą i swego sekretarza, trzeba będzie spisać protokuł z zeznań woźnicy. Może i pan panie Théfer zejdziesz wraz z nami, dodał po chwili. Bystrość twoich spostrzeżeń użyteczną nam być może.
Inspektorz udanym spokojem ukłonił się na znak przyzwolenia.
Pani Dick-Thorn dobrze mi radziła, pomyślał. Wziąść teraz dymisję i usunąć się z prefektury, byłoby szaleństwem Powinienem być na miejscu aby wszystko widzieć i wszystkiemu w danem razie zapobiedz.
W godzinę potem, czterej zebrani urzędnicy w podwórzu prefektury, oglądali dorożkę Loriota.
Théfer spojrzał bystro na nieznanego woźnicę. Twarz jego nic mu nieprzypominała. Inaczej było z Loriotem.
Pokłoniwszy się przybyłym urzędnikom rzucił baczne spojrzenie na Théfera.
— Gdzie ja go u djabła widziałem? zapytywał sam siebie. Nie po raz pierwszy spotykam tego człowieka.
Naczelnik policyi rozkazał Loriotowi jeszcze raz opowiedzieć cały wypadek, podczas gdy sekretarz zapisywał każde słowo.
Théfer siłą woli usiłował stłumić wrażenie, tłumacząc sobie, że choćby nawet się i wykryło porwanie Berty, Dubief i Terremonde nie stanęliby już jako świadkowie. Mógłbyś spokojnym więc do siebie.
— Zkąd jednak wiedzieli owi rabusie, że w pańskim paltocie znajdowało się pięćset franków? zapytał naczelnik.
— Wypadkiem zapewne. Otworzyli skrzynkę w siedzeniu, a znalazłszy paltot, zabrali go, niewiedząc może nawet że tam w kieszeni znajdowały się pieniądze.
— Czy pan nie podejrzy wasz do czego mogła być ufcytą pańska dorożka?