Strona:PL X de Montépin Dwie sieroty.djvu/87

Ta strona została przepisana.

— Trzeba to było odłożyć na później... Nic nie nagliło, jak sądzę?
— Przeciwnie, ojcze... Sprawa o jaką chodzi będzie sądzoną jutro na audjencji, a obrona którą mam wygłosić, mocno mnie zajmuje.
— Czy znowu zamyślasz bronić jakiego wroga naszych instytucji? — zagadnął niechętnie pan de la Tour-Vandieu.
— Nie, ojcze. Będę bronił pewną biedną kobietę obwinioną o niewierność małżeńską, którą nikczemne postępowanie jej męża uniewinnia prawie zupełnie.
— Dobrze. Stokroć wolę taką sprawę, niż tę w jakiej stawałeś przed dwoma dniami.
— A! więc wiesz o tem, ojcze? zawołał Henryk z zakłopotaniem.
— Wiem o wszystkiem co dotyczy ciebie, — rzekł książę, — niemógłbym zatem niewiedzieć, żeś popierał swem słowem jednego z owych zjadliwych dziennikarzy, maczających w żółci swe pióro, dla wyrażenia swoich opinji przeciwnych moim poglądom i grupie, do której należę. I otóż swoją fatalną w tym razie zręcznością wyjednałeś temu gryzmole zwolnienie od wszelkiej odpowiedzialności.
Mówiono o tem wczoraj wiele w miejscu gdzie się znajdowałem, mówił książę dalej, widziałem szydercze uśmiechy obecnych i znalazłem się w bardzo kłopotliwem położeniu, a wszystko to skutkiem tego postępku z twej strony. Proszę cię zatem usilnie, bądź nadal mniej lekkomyślnym Henryku i zważaj w czyjej masz stawać obronie.
— Przykro mi, żem ci pomimowolnie przykrość wyrządził, mój ojcze, odparł młodzieniec, wszak nierozumiem, w jaki sposób można czynić odpowiedzialnym ojca za czyny syna?
— Jest to niesprawiedliwe, wiem o tem, — odparł pan de la Tour-Vandieu, — znajdując się wszelako na tak wysokim jak ja stanowisku, mam rzecz prosta i wrogów, którzy