Strona:PL X de Montépin Dwie sieroty.djvu/870

Ta strona została przepisana.

— Nie trzeba. Uzasadnione są pańskie powody do żądania śledztwa z urzędu.
Pożegnawszy ukłonem urzędników, Piotr Loriot wskoczył na kozioł, a podciąwszy Milorda, wyruszył kłusem.
— Théferze! — zaczął naczelnik do agenta — znasz cały przebieg tej tajemniczej sprawy?
— Znam panie naczelniku.
— Owóż przeznaczam ciebie do tego śledztwa, z zastrzeżeniem jednak byś się wziął do roboty z całą gorliwością. Z kradzieżą tej dorożki łączą się niezwykłe okoliczności, jakie mnie mocno zaciekawiają. Pragnę by jaknajrychlej nastąpiło wyjaśnienie.
Blada twarz inspektora pokryła się rumieńcem. Uśmiech zawitał mu na usta.
— Dołożę wszelkich starań; odrzekł z niskim ukłonem.
— Znając twoją inteligencyę i sumienność, jestem o to spokojny. Rozpocznij natychmiast pierwsze kroki.
Około południa, Piotr Loriot spotkał się z Edmundem, któremu opowiedział o swej bytności w prefekturze. Młody doktór słuchał go ze smutkiem głębokim.
Nie dowierzając wszakże niekiedy zbyt opieszałej policyi postanowił udać się do Vincennes i tam na własną rękę rozpocząć działanie.
Wróciwszy wieczorem z całodziennej wędrówki zastał na pociechę Moulina w swoim mieszkaniu. Pierwsze zmienione pomiędzy niemi spojrzenie wystarczyło na słowa. Żaden z nich nie wpadł na trop właściwy.


∗             ∗

Cofnijmy się o dwadzieścia cztery godzin wstecz do miejsca w którym biedna Berta z okrzykiem trwogi wpadła w przepaść otwartą pod jej stopami.