Strona:PL X de Montépin Dwie sieroty.djvu/871

Ta strona została skorygowana.

Z daleka dostrzeżono już łunę pożaru, a dzwon bijący na trwogę odzywał się w Bagnolet.
Ten to dzwon właśnie pobudził ze snu okolicznych mieszkańców i wezwał straż ogniową do ratunku, która zawsze chętnie spieszy na pomoc gdzie tylko jej zdolności zużytkować się dadzą.
Ze wszystkich stron przy świetle pochodni widziano biegnących mężczyzn, kobiety i dzieci. Urzędnicy z Capsulerie, zdążali również na ratunek, lecz wszystko nadaremnie.
Zanim zaczęto gasić potężny pożar, wiązanie dachu zapadło się miażdżąc swoim ciężarem boczne ściany. W ciągu kwandransu dogasające zgliszcza znaczyły tylko miejsce w którym stał dom pana Servan.
Między zebranemi ludźmi, krążyło tylko jedno zapytanie.
„Kto mógł podłożyć ogień?“
Sądzono że dom był niezamieszkały, i rozmaite na ten temat robiono przypuszczania. Jedni opowiadali o rabusiach, którzy się zakradli w celach łupieztwa, a nic nie znalazłszy, podpalili przez zemstę; drudzy dowodzili, że ten dom służył za kryjówkę okolicznym rzezimieszkom, którzy przez nieostrożność zapruszyli ogień.
Wśród pewnej grupy, sam właściciel pan Servan donośnym rozpowiadał głosem, że w wigilję dnia tego wynajął swój dom jakiemuś Paryżaninowi, który miał zamiar założyć w nim laboratorjurn chemiczne.
Katastrofa widocznie była wynikiem jakiejś niefortunnej próby, i kto wie czy o śmierć nie przyprawiła samego wynalazcę.
Pan Servan zresztą nie bardzo ubolewał nad swojem nieszczęściem, i nie żałował posiadłości, która postawiona w tak złym punkcie, nie czyniła odpowiedniego dochodu.
Towarzystwo asekuracyjne pokryje straty myślał sobie, i da mu możność odbudowania piękniejszej willi, i w dogodniejszej miejscowiści.