Strona:PL X de Montépin Dwie sieroty.djvu/876

Ta strona została przepisana.

Zaledwie zniesiono cokolwiek ciało nieszczęśliwej kobiety, rozsunął gałęzie, a zwróciwszy się plecami do drabiny.
— Teraz kierujcie na prawo!.. zawołał.
Nieruchome ciało przez chwilę zakołysało się w przestrzeni, a potem spoczęło na barkach robotnika. I tak, szczeble po szczeblu, usuwał się coraz niżej dźwigając ciężar na plecach. Grube krople potu wystąpiły mu na czoło.
Wkrótce biedna Berta leżała na ziemi. Głowę jej wsparł o ścianę kopalni.
Twarz dziewczyny nie różniła się niczem od trupa. Oczy miała zamknięte. Ze zranionej głowy krew się sączyła, zakrzepnięta już teraz. Na staniku, szeroka czerwona plama odznaczała się widocznie.
Dwaj towarzysze Simona szybko przybiegli do niego.
— I cóż? zapytał Grandchamps, czy żyje?
— Zdaje się, — odparł zapytany, — ciało jest wolne:
Pochyliwszy się nad nieszczęśliwą, przyłożył ucho do jej serca.
— Zemdlała tylko; odrzekł, serce uderza, bardzo słabo.
— Może ma połamane ręce lub nogi?
— Ręce, są nienaruszone, swobodnie podnieść je można...
— To prawda.
— Ale co z nią teraz poczniemy? zapytał Simon. Nie możemy przecież zostawić tej kobiety bez ratunku, a nieść ją w tym stanie byłoby niebezpiecznem.
— Pobiegnę do Bagnolet po doktora, odrzekł Grandchamps, a razem powiadomię komisarza, niech przyśle po nią nosze.
— Dobrze mój chłopcze, biegnij prędko, a niewdawaj się po drodze w żadne pogawędki.
— Bądź spokojny! — Będę leciał co sił starczy.
Simon tymczasem maczał chustkę w wodzie i obmywał nią skronie dziewczęcia, ale ten zwykły środek nie przyniósł pożądanego skutku.