Strona:PL X de Montépin Dwie sieroty.djvu/889

Ta strona została przepisana.

nimy go znowu gdy kasa zaświeci pustkami, zaopatrzymy ją powtórnie.
Mignolet patrzył ze zdumieniem na swego towarzysza.
— Jak widzę, masz porządnie zoopatrzoną sakwę; — zazapytał.
— Niewyczerpaną, jak skarby Montechrysta! Ale dolej no jeszcze wina. Wychyliwszy świeży kielich, zawołał wesoło. Wiesz co Mignolet, — dodał po chwili znakomita myśl przyszła mi do głowy. Gdybyśmy tak po zapłaceniu rachunku umknęli ztąd oba... i zostawili tych niedołęgów pod stołem?...
— Dla czego, nie? Lecz gdzież pójdziemy?
— Najprzód do Paryża, na stację drogi żelaznej Saint-Lazare, a ztamtąd do Hawru, radbym zobaczyć morze.
— I ja również, ale nie mam na to pieniędzy.
— Ale ja je mam.
— Wiem o tem, lecz zapewne tyle tylko, ile dla ciebie wystarczy.
— Obecnie, w rzeczy samej nie wiele mi pozostało lecz przed wyjazdem zajrzę do mojej kasy.
— Ho! ho! — wykrzyknął Mignolet uradowany. Skoro tak, ruszajmy.
Jan Czwartek wstał z krzesła, lecz teraz spostrzegł dopiero że zaledwie mógł się utrzymać na nogach. Schodząc ze schodów trzymał się poręczy, by nie spaść głową na dół.
— Dobrze idzie! — mówił w duchu Mignolet, zacierając ręce. — Przepełnił miarę, ale to na moją korzyść. Pozostawszy z nim sam, prędko się załatwię, dowiem się gdzie mieszka, zajrzę do kasy, i złowię złotą rybę.
Przechodząc przez dolną salę, Jan Czwartek uregulował rachunek z właścicielem.
— Daję panu o pięćdziesiąt franków więcej, — rzekł do niego, — ale proszę abyś nie budził moich kolegów. Jutro na