Strona:PL X de Montépin Dwie sieroty.djvu/894

Ta strona została przepisana.

— Jeden tylko szczegół niepokoił Jerzego z którym się zwierzył Théferowi.
Czy nie zadziwia ciebie, rzekł doń pewnego razu ta dziwna cisza jaka pokrywa zniknięcie Berty Leroyer?
— Początkowo nie mogłem tego zrozumieć. Zacząłem więc badać.
— Jak to... miałeś odwagę?
— Tak. Przebrany za posłańca, poszedłem z listem do jej mieszkania i tam dowiedziałem się od odźwiernej że panna Berta wyjechała na wieś.
— Na wieś powtórzył Jerzy. Czy ci się to nie wydaje być podojrzanem?
— Dla czego?
— Zapewne dziewczyna miała zamiar widzieć się z Ireneuszem po za Paryżem objawiła to odźwiernej.
To przypuszczenie agenta było możebnem, a nawet prawdopodobnem.
Książę odetchnął swobodniej.
— Z tej strony, możemy być zupełnie spokojni; ciągnął Théfer dalej. Gdyby tak jeszcze udało się nam wykryć Jana Czwartka i odebrać od niego te kompromitujące papiery nicby nam do szczęścia nie brakowało. Wtedy to potrafiłbym go zmusić do milczenia.
— A czy jesteś pewnym żebyś go zmusił?
— Jaknajpewniejszym! „Umarli wszakże nie mówią wcale!“ Jerzy zrozumiał znaczenie tych wyrazów.
— Jakto... jeszcze potrzeba krwi? zapytał pół szeptem.
Agent spojrzał na niego szyderczo, a wzruszając wzgardliwie ramionami.
— Mości książę! — rzekł, kto raz wejdzie na tę drogę, musi nią iść do ostatka! — Każde wachanie może skompromitować, a cofnięcie się zgubić na zawsze!