Jerzy boleśnie zadumał, się zwiesiwszy głowę na piersi.
∗
∗ ∗ |
Edmund Loriot jakieśmy to powiedzieli, dzielił swój czas między praktykę lekarską, a poszukiwanie ukochanej. Gdyby nieobowiązkowe zajęcia w szpitalu, kto nie wie czy nie byłby zwichnął całej swojej karjery.
Nic go nie zajmowało prócz myśli o biednej Bercie, z którą nie wiedział co się stało. Każdą wolną chwilę obracał na szukanie jej, nie przebierając w środkach i sposobach.
Pewnego dnia przyjechał do Charenton w smutniejszem niż zwykle usposobieniu. Z niechęcią zabierał się do askultowania swych chorych.
Obchodząc jak zwykle wszystkie celki kolejno, zaszedł i do Estery Dérieux.
Od czasu osadzenia jej w domu obłąkanych, biedna kobieta bardzo się zmieniła. Stan jej umysłu pozostał ten sam, ale pomizerniała, a oczy okuloną siną obwódką, jeszcze smutniejszego nabrały wyrazu.
Estera przywykła do codziennego widywania Edmunda, który się z nią łagodnie obchodził, witała go zwykle uśmiechem. Tego dnia jednak, zdawała się go niewidzieć wcale.
— Czy miała paroksyzm? — zapytał Edmund swego asystenta.
— Nie, panie — odparł tenże. Od wczorajszego wieczora pozostaje w tem usposobieniu. Jednego słowa wydobyć z niej niepodobna. Apetyt ma mniejszy. Widocznie upada na siłach.
— Tego właśnie pragnę; rzekł Loriot. Lekarstwo jakie zażywa, widzę dobrze skutkuje. Potrzebuję ją osłabić cokolwiek do zupełnego powodzenia.
— A więc niezadługo zamierzasz przystąpć do operacyi?
— Nie mogę dziś jeszcze stanowczo oznaczyć czasu.