Strona:PL X de Montépin Dwie sieroty.djvu/907

Ta strona została przepisana.

— Bez zaprzeczenia. Jest to rachunek wydany z mojej restauracyi. Obiad na dwie osoby był podany w dniu 20 Października w gabinecie № 7.
— Panie Richefeu, — rzekł Ireneusz, — chodzi tu o rzecz dla mnie bardzo ważną, i proszę pana gorąco abyś mi dopomógł swoją pamięcią.
— Najchetniej. O czem więc pan chcesz się dowiedzieć?
— Czy pan sobie nieprzypominasz co to za ludzie byli ci, którzy ten obiad tu jedli?
— Ach! na nieszczęście... trudno mi sobie przypomnieć. Przesuwa się tu tak wiele osób i to najrozmaitszych stanów, jak to pan widzisz, że trudno mi pamiętać fizjonomję każdego z tych którzy prechodzą koło mojego kontuaru tem więcej; że już dni kilka odtąd upłynęło.
— Pojmuję to dobrze i chcę dopomódz pańskiej pamięci. Dwudziestego października deszcz padał. Przez cały dzień była brzydka pogoda.
— Pamiętam to doskonale! Trzeba było nazajutrz myć wszystkie sale. Było na centymetr wysoko błota na podłogach.
— Jeden z owych dwóch biesiadników, miał podobno na sobie ubranie woźnicy...
— Aha! — wiem... wiem! — zawołał Richefeu.
— Przypominasz pan sobie?
— Tak mi się zdaje, dzięki ubraniu o jakim pan wspomniałeś. Nieprzychodzą prawie nigdy dorożkarze. Rzuca się więc to w oczy. Tak, to będą ci sami... Dwudziestego października... W deszczowy dzień... Około siódmej z wieczora... dwie osobistości...
Tu przerwał, uderzył się kilkakrotnie w czoło poczem wstał z krzesła.
— Zaczekaj pan chwilę, — ciągnął dalej, — najlepiej