Strona:PL X de Montépin Dwie sieroty.djvu/908

Ta strona została przepisana.

objaśni nas chłopiec który obsługiwał gabinet. I podszedłszy ku drzwiom wiodącym ku pierwszej sali zawołał.
— Maurycy!.. hej... Maurycy!
— Co pan rozkaże?
— Chodźno tu...
Richefeu usiadł przy Ireneuszu, któremu ze wzruszenia łatwiej było słuchać i rozumieć niż badać.
— Bo czyliżby nareszcie światło miało zabłysnąć pośród ciemności?
Chłopiec się zbliżył.
— Czy przypominasz sobie, zaczął restaurator tych dwóch mężczyzn, którzy jedli obiad w gabinecie Nr. 7, kilka dni temu? Jeden z nich przebrał się potem w tymże gabinecie za woźnicę.
— Tak, przypominam... Jeden wysoki, chudy, drugi małego wzrostu, otyły, i to przebieranie się było powodem że zwróciłem na nich uwagę. Przyjechali tu dosyć przyzwoicie ubrani. Ten wysoki miał z sobą pakunek. Posługiwałem im przy obiedzie nie zwracając na nich uwagi, ponieważ z natury nie jestem ciekawym.
Około dziewiątej ten wysoki, zapytał o rachunek, i kazał go oddać towarzyszowi.
— Tak! — odrzekł Richefeu, wszystko to mi się jasno teraz przypomina, jak gdyby było to wczoraj.
— Natenczas, — ciągnął dalej chłopiec, — zaniosłem mu rachunek. W owej właśnie chwili, zmieniał ubranie, paltot, na wielki płaszcz dorożkarski brązowego koloru, z miedzianemi guzikami. Ten płaszcz, sięgał mu aż do pięt prawie, tak jak bym go widział przed sobą.
— Dobrze! — zawołał Ireneusz. Powiedz mi, czy znałeś przedtem tych mężczyzn?
— Nigdy ich w życiu niewidzialem! — To nie są zwykli goście tej restauracji. Jednakże w tym dniu byli już tutaj rano.