Strona:PL X de Montépin Dwie sieroty.djvu/91

Ta strona została przepisana.

— Ponieważ widziałem, że cię mocno zajęła ta piękna dziewczyna, rad więc byłem powiadomić cię iż nie stawiałbym przeszkód twoim uczuciom w tym razie.
— W tym jednym, dokończył Henryk z uśmiechem.
— Jak i we wszystkiem innem, rzekł książę. Z wiekiem ochłodnieją i zmienią, się twoje zapatrywania.
— Wątpię, odparł młodzieniec.
— A ja jestem tego pewny. Ale za długo rozmawiamy. Jechać musze. Czy pozostaniesz tu na śniadaniu?
— Tak.
— A potem udasz się do Pałacu sprawiedliwości?
— Nie. Dziś nie staję w sądzie, a korzystając z wolnego czasu, mam do złożenia kilka wizyt.
— Spotkamy się wiec przy obiedzie?
— Nie inaczej. Lecz jeszcze jedno małe zapytanie. Miałeś jechać ojcze dziś rano na cmentarz Montparnasse...
Książę drgnął z lekka.
— Powracam właśnie ztamtąd, — odrzekł.
— Jakże... grób księżnej wykonano?
— Wszystko gotowe.
— A więc pojadę pomodlić się za tę, którą nazywałem mą matką: zawiozę jej wieńce i kwiaty.
Tu rozdzielili się oba. Książę Jerzy wsiadł do powozu, oczekującego nań przed pałacem.
— Dokąd książę jechać rozkaże? — zapytał lokaj, zamykając drzwiczki.
— Do angielskiej kawiarni... lecz przedewszystkiem do pocztowego biura przy Burgundzkiej ulicy.
Powóz wyruszył, a w kilka minut zatrzymał się w miejscu wskazanem.