Strona:PL X de Montépin Dwie sieroty.djvu/914

Ta strona została przepisana.

bieglejszych i najsumienniejszych agentów. Wie, że był naszym ulubieńcem, i jeszcze nim być może. Dla tych powodów i wielu innych, będzie się wachał wystąpić z oskarżeniem, niechcąc robić sobie z niego śmiertelnego wroga. Mój sąd o nim jest, już zdecydowanym i nie widzę powodu dla którego miałbym go zmienić. Dawniejszy Théfer już dla nas nie istnieje! Sprawa Dubiefa i Terremonda, tak dobrze przezeń rozpoczęta, najnędzniej się skończyła!... Théfer tak przed tem przebiegły, tak szczwany, pozwolił zażartować z siebie jak ze szkolnego żaka. Za sprawę Ireneusza Moulin, ściągnął na siebie naganę Izby sądowej. Z wielkiej na pozór chmury, spadł mały deszcz.
Z teraźniejszej sprawy osądzić można, iż sama niewie co robi, tak jego badania są płytkiemi, a niekiedy nawet śmiesznemi. Jeżeli go znudziło dotychczasowe zajęcie niech się poda do uwolnienia, jeżeli zaś zbywa mu obecnie na dawniejszej bystrości, to jako niezdatny do pełnienia dawniejszego urzędu, usunąć go muszę.
— Czy żeś pan to jemu powiedział?
— Dotąd nie jeszcze. Zanim się z nim rozmówię, chcę posłuchać objaśnień Plantadeta i życzyłbym sobie ażebyś pan mógł być obecnym przy mojej z nim rozmowie.
W tej właśnie chwili wszedł woźny i oddał wizytowy bilet naczelnikowi, który spojrzawszy na wyryte na nim nazwisko:
— Prosić tego pana tu, do mnie — zawołał.
— Czy to Plantadet? — zapytał cicho sędzia.
— Tak; on.
Woźny wprowadził przybyłego do gabinetu.
Był to mężczyzna, mogący mieć lat pięćdziesiąt, chudy, małego wzrostu, ze lśniącą łysiną jak stara kość słoniowa, o zaczerwienionych powiekach i ustawicznie latających oczach.
Jego twarz z profilu, uderzająco była podobną do kuny.