Strona:PL X de Montépin Dwie sieroty.djvu/925

Ta strona została przepisana.

trzymano się przed domem, który w kilka godzin potem, stał się pastwą płomieni.
— Rzecz dziwna!.. — zawołał agent nie miarkując się już nawet z głosem w obec swojego zwierzchnika, tak przerażenie odjęło mu wszelką świadomość, przysiągłbym że to są bajki!... Kilkakrotnie przebiegałem Bagnolet i nic podobnego się nie dowiedziałem.
— A jednak jest to najczystsza prawda.
— Czy przytrzymano złoczyńców? Czy wie ów spostrzegawczy agent: co się zrobiło z kobietą?
— Za wiele wymagasz od innych mój kochany, sam nic nie zrobiwszy. Na dziś i tak dosyć wiemy... Jutro będziemy wiedzieli więcej.
— Théfer usłyszawszy te słowa, doznał pewnej ulgi. Nie wiedziano zatem nic jeszcze takiego coby go skompromitować mogło.
— Niech i tak będzie — pomyślał w duchu; — — odnaleziono ślad dorożki, ale zgliszcza spalonego domu już nie przemówią.
— Zakończenie jednak tej sprawy dowodzi — zaczął znów naczelnik, — że twoje papiery spadają. Nie robię ci z tego zarzutu, lecz radzę odpocząć cośkolwiek.
— Mam się więc podać do uwolnienia? — zapytał z goryczą agent.
— Niema potrzeby; — odparł z pośpiechem naczelnik. Byłeś niegdy jednym z najlepszych filarów prefektury. Pozostań więc! jeżeli tego pragniesz, byś jednak lepiej odpoczął, zmienię ci na czas jakiś zajęcie. Przejdziesz do innego wydziału z podwyższeniem pensji o pięćdziesiąt franków miesięcznie.
Zatrwożony Théfer, uspakajał się coraz bardziej.
— Uważają mnie za niezdolnego, — pomyślał — za zużytego i niezdolnego, ale w każdym razie potrzebny im jestem i niechcą się ze mną rozstać.