Strona:PL X de Montépin Dwie sieroty.djvu/93

Ta strona została przepisana.

— Nie! ale... Jakąż wreszcie księciu udzielono odpowiedź?
— Niestety! — nic pocieszającego.
Edmund pobladł.
— A więc... wyszepnął, któryś ze współkolegów ubiegł mnie w tym razie.
— Tak, mój kochany. Zanim mój ojciec zdołał poprzeć twoje żądanie, wszystko już było zadecydowane.
Młody lekarz pochylił głowę zasmucony.
Piotr Loriot z wysokiego swego dorożkarskiego siedzenia, słuchał tej całej rozmowy.
— Głupstwo! — zawołał, — nie martw się chłopcze. Posadę jaka ominęła cię dzisiaj, możesz dostać jutro i jeszcze lepszą! Spij spokojnie i nie trać nadziei!
— Wiem o tem stryju, rzekł Edmund, lecz w każdym razie...
— Niema żadnego „lecz“, krzyknął piotr Loriot, schodząc i zatrzymując się na chodniku między dwoma młodzieńcami. W dwudziestym pierwszym roku życia nie możesz żądać aby ci dano, czego pragniesz, mimo iż zasługujesz na pierwszeństwo przed dziesięcioma innemi. Bierz przykład ze mnie, mój chłopcze! Rozpocząłem moje dorożkarskie zarobkowanie dwiema staremi szkapami, jakie zaledwo trzymały się na! nogach.
— Biedne zwierzęta!... padły mi pewnej strasznej nocy w pobliżu mostu de Neuilly, lat temu dwadzieścia. Pamiętam jak dziś. Powoziłem natenczas dorożką a raczej starą landarą, w której wszystko trzęsło i klekotało, oznaczoną numerem 13. Mówiono zaraz że to numer fatalny, ale ja nie wierzyłem temu. I otóż dziś mam cztery piękne konie w stajni, a w remizie powozy i karety tak wspaniałe, jak te, które wynajmują na wesela. W moim zaś biurku posiadam grubą paczkę Akcji miasta Paryża. Ale do czarta... potrzeba było pracy na zebranie tego!