Strona:PL X de Montépin Dwie sieroty.djvu/946

Ta strona została przepisana.

— Do widzenia! — ten odrzekł.
Spotkawszy Edmund dorożkę, kazał się zawieść na ulicę św. Dominika, do pałacu książąt de la Tour-Vandieu.
Odźwierny, który mu pobiegł otworzyć, znał go dobrze i na zapytanie: Czy jest pan Henryk w domu — odrzekł bez wachania.
— Jest panie; a jednocześnie uderzył w dzwonek, zawiadamiając służbę na górnym piętrze o przybyciu gościa.
To też gdy młody doktór szedł przez podwórze, służący stojący już przy wejściu do przedsionka, powitał go ukłonem pełnym poszanowania i wprowadził do gabinetu Henryka..
Młody adwokat pracował przy dużym biurku zawalonym prawnemi aktami i księgami.
Podniósł głowę, a zobaczywszy wchodzącego Edmunda z radośnym okrzykiem podbiegł ku przybyłemu.
— Ha! nakoniec mam cię... bałamucie! Zacząłem przypuszczać żeś zupełnie już o mnie zapomniał. Czy wiesz że mówiono wczoraj o tobie na Berlińskiej ulicy?
— Wybacz, mój drogi — rzekł Edmund, ale jak ci wiadomo nie jestem panem mojego czasu.
— Tak; w rzeczy samej, wiem że jesteś bardzo zajętym, a nawet za wiele. Nadmiar we wszystkiem szkodzi, a ty masz nazbyt dużo pracy. Na twojej twarzy znać widocznie zmęczenie.
— To nie zmęczenie!.. odrzekł z westchnieniem Edmund.
— Cóż więc takiego?
— Ciężkie zmartwienie... zgryzota!..

XXV.

— Zmartwienie? — powtórzył Henryk. Ależ gdyśmy się po raz ostatni widzieli, byłeś zupełnie spokojnym i peł-