Strona:PL X de Montépin Dwie sieroty.djvu/949

Ta strona została przepisana.

na zamieszkanie. Schowany jak gniazdko między staremi drzewami nie wpada w oczy nikomu, ztąd i ciekawość sąsiadów dla niego nie istnieje. Trudno znaleść lepsze po nad to schronienie.
— Oddajesz go więc do mego rozporządzenia?
— Najchętniej!.. Sądzę że nie wątpisz o tem?
— A czy twój ojciec zgodzi się na to?
— Gdyby był w Paryżu, jestem pewien jego zezwolenia. Teraz, podczas jego nieobecności ja sam się rozporządzę.
— Daj mi więc klucze i piśmienne upoważanie.
— Za chwilę. Muszę się jeszcze porozumieć w tej kwestyi z intendentem mojego ojca.
Przywołany pan Marceli Rigand, stanął przed młodym księciem w postawie pełnej poszanowania.
— Panie Rigand — zaczął Henryk, mój przyjaciel pan Edmund Loriot prosi mnie o małą przysługę. Daleka jego kuzynka przybywa do Paryża na czas kuracji. Lekarze zalecili jej zupełne odosobnienie i spokój bezwzględny. Zauważyliśmy że nasz pawillon przy Uniwersyteckiej ulicy, zupełnie się na ten cel nadaje. Jak pan to uważasz?
— Rzeczywiście myśl wyborna! — Nigdzie nie możnaby znaleść wśród miasta, takiego cichego ustronia. Ulica prawie pusta a mieszkanie znajduje się w wybornem powietrzu; tak właśnie jak potrzeba dla chorej osoby.
— Czy pan masz klucze?
— Mam panie.
— Zechciej je więc dać panu Loriot’owi.
— Za chwilę służyć niemi będę.
— Jakże ci mam podziękować?.. — zawołał Edmund, skoro drzwi zamknęły się za intendentem. Czemże się tobie odwdzięczę?
— Nie dziękuj mi zupełnie. To, co czynię dla ciebie jest taką bagatelą, że wspominać o tem nie warto. Pragnął-