Strona:PL X de Montépin Dwie sieroty.djvu/950

Ta strona została przepisana.

bym byś kiedy zażądał odemnie większej, a przynajmniej trudniejszej do wypełnienia ofiary.
— Wierzę w twoją dla mnie życzliwość... A teraz powiedz mi co porabiałeś od tej pory? Widzę że ciągle pracujesz.
— Obecną moją pracę przy jakiej mnie zastałeś nazwać by można rozrywką. Przeglądałem dawne procesa. Mam to dziwne upodobanie. Sprawy sądowe w czytaniu, sprawiają mi wiele przyjemności niźli najbardziej zajmujące romanse. Pochłaniam, że tak powiem, wszystkie znakomitsze sprawy. Czytam oskarżenia, obrony i wyroki. Pragnę się kształcić na tych wielkich wzorach jakie nam zostawili słynni adwokaci lat dawnych i właśnie teraz czytałem bardzo zajmującą sprawę, sądzoną przed dwudziestoma laty, jaką w streszczeniu przedstawiono na owej pamiętnej zabawie u pani Dick-Thorn.
Edmund słuchał pilnie.
— Ach! tak... — zawołał. Jakąż to sprawę?
— Wszakże wiesz dobrze. Ow żywy obraz, zatytułowany: „Zbrodnia na moście Neuilly.“
— Prawda! — ten, który tak przeraził wtedy gospodynię domu?
— Ten sam.
— Więc to nie było fantazyjne, przedstawienie, ale rzecz wzięta w rzeczywistości — zapytał Edmund ze wzrastającą ciekawością.
— Tak; było to prawdziwe zdarzenie. Proces niesłychanie zajmujący! — Posądzono jakiegoś biednego mechanika, o zabicie swojego stryja, doktora z Brunoy.
Loriot usłyszawszy te słowa, zadrżał widocznie.
— Doktora z Brunoy? — powtórzył żywo.
— Tak. Ale jak widzę i ty zasmakowałbyś w takiej literaturze, jeszcze ci szczegółów nie opowiedziałem, a jesteś już zaciekawionym.